wtorek, 27 kwietnia 2010

Casamento


Aloha!
lub raczej Ola!

Jako, że do godziny "W" pozostało 31 dni, 18 godzin i 12 minut czuję się w obowiązku poinformować coś niecoś o weselu w stylu portugalskim. Czynię to z powodu pewnych różnic jakie występują pomiędzy weselem w Polsce a w Portugalii, a przy okazji napisze plan ogólny mojego wesela.

Kiedy? To chyba wszyscy zainteresowani wiedzą- 29. Maja. 2010r. Tak się złożyło że są to przy okazji urodziny mojej kochanej Mamusi :) Cóż- urodziłem się w imieniny mojej babci, to ślub tez musi być przy jakiejś rodzinnej okazji ;)

Spotykamy się o godzinie 12.45 w kościele Sao Miguele do Perre.
Po naszemu kościół pod wezwaniem Św. Michała w Perre, Viana do Castelo.
Do kościła najpierw wchodzą goście. Jak już się wszyscy zejdą, to wchodzę JA. Z mamą pod rękę idziemy na miejsce, do ołtarza.
No i teraz jak przy każdym portugalskim wydarzeniu musi być chwila wyczekiwania. Jest niemalże tradycją że Panna Młoda się spóźnia. Nawet jak jest o czasie w samochodzie przed kościołem to się spóźnia. No i jak już jest spóźniona to wchodzi razem z ojcem i maszerują do ołtarza. Następuje przekazanie "przesyłki" i rozpoczyna się normalna msza. I teraz UWAGA! PANNA MŁODA WCHODZI DO KOŚCIOŁA PRZY DŹWIĘKACH MARSZA WESELNEGO! JEST TO LOKALNA TRADYCJA ŻE GRAJĄ NA POCZĄTKU DLA PANNY MŁODEJ, A NIE NA KOŃCU PRZY WYJŚCIU!
Tuż przed mszą będzie błogosławieństwo przez moich rodziców ( zwyczaj ten nie występuje w Portugalii). W czasie mszy- nic nowego. Przysięga małżeńska w dwóch językach, słowa o obrączkach też (i teraz zwracam uwagę na Tanię- zaczyna być wesoło : "... Michale pRZyjmij obrĄCZkĘ jako znak mojej miłoŚCI wiernoŚĆi...". Ja będę mówił po Portugalsku więc tez będzie wesoło;).
Po mszy My idziemy do zachrystii podpisać papiery a goście idą przed kościół sypać ryż, kwiatki itp. W przeciwieństwie do ślubu w Poslce, tutaj nie ma składania życzeń po wyjściu z kościoła. Jest za to wspólna fota na schodach przed kościołem. Po fotce wszyscy udajemy się na miejsce wesela czyli
Casa do Sao Sebastiao w Arcus.
Po przybyciu na miejsce (My przyjeżdżamy ostatni) następuje przywitanie. Jeśli znajdziemy duży ładny chleb- będzie chlebem i solą. A jak nie to dwa kieliszki;)

Na polskim weselu najważniejsze to wytańczyć się i napić przy okazji. Na portugalskim- nie. Najważniejsze to JEDZENIE.
Na ostatnim weselu koleżanki Tanii kiedy prawie nie mogłem się ruszać po jedzeniu zapytałem się"Tania, czy dużo jeszcze zostało?" usłyszałem.. "ależ kochanie, to dopiero przystawki"!!!!!!!!!!! Tak więc proszę, przygotować się!
Czyli doszliśmy do przywitania na farmie. Później jest czas przystwakowy. Jeśli będzie ładna pogoda, a taka mam nadzieję będzie, przystawki są rozstawione w ogrodzie. Wszyscy przechadzają się między stołami, a my robimy fotki z gośćmi, fotki w ogrodzie, fotki z gośćmi w ogrodzie. I właśnie przy fotkach jest moment na składanie życzeń:)
Po przystawkach wchodzimy do sali. Przy stołach czeka nas: zupa, danie rybne, tzw "cut flavor" czyli mikrodeser z alkoholem na oczyszczenie smaku;) , danie mięsne, deser i na koniec wieczorem zupa. Wszystko to rozłożone w czasie oczywiście. Jak by ktoś był głodny będzie jeszcze stół serowy, stół z lokalnymi wędlinami i mięsem, stół z deserami i stół z owocami. Jak to powiedział szef naszego domu weselnego "jeśli przychodzisz do domu po weselu i robisz sobie kanapkę, znaczy że nie było fajnie":)
Z rzeczy które są inne a dość istotne. Czas będę podawał w "daniach" żeby łatwiej było się zorientować w jakiej części wesela się znajdujemy:)
Tort Weselny będzie po deserze. Przecież jeden deser to za mało;)
Pierwszy Taniec normalnie jest dopiero po słodkościach, ale ze względu na polską tradycję prowadzę negocjacje co by go przesunąć na początek zaraz po wejściu na salę
Z tradycji oczepin jest tylko rzucanie bukietem przez pannę młodą. Ma to miejsce tuz po ostatniej "zupie".

Tak czytam to co napisałem i mierzenie czasu daniami wygląda co najmniej dziwnie, ale po weselu zrozumiecie czemu tak jest;)
Koniec przyjęcia - wiadomo że dopóki zabawa trwa... ale jak nam powiedział właściciel miejsca zazwyczaj koło drugiej w nocy zostają niedobitki;)

Jeśli coś jeszcze mi się przypomni to dopiszę do tego postu a tymczasem do zobaczenia!

Ate Logo!

niedziela, 18 kwietnia 2010

Provavelmente encontrei... :)



Dziś jest wyjątkowy dzień. Dzień jaki nie zdarza się co dzień, ani raz na miesiąc czy rok. Po prostu wyjątkowy. Jeden z powodów dla których był on taki szczególny pozostanie tajemnicą ale powiem tylko że spełniło się jedno z moich najskrytszych marzeń.

Dzień ten również jest wyjątkowy, gdyż oprócz spełnienia tego tajemniczego marzenia pojechałem na wycieczkę z Tanią i Nelsonem i odnalazłem coś, czego mi brakowało od momentu przyjazdu tutaj...

Zaczęło się normalnie, jazda samochodem, autostrada, zakręty, więcej zakrętów... jeszcze więcej zakrętów...... nieskończone zakręty.... uff... po godzinie jazdy dotarliśmy do tamy- barragem canicada.
Tama jak to tama nic specjalnego, ale... ta dziś była całkowicie zamknięta. Po drugiej stronie woda całkowicie opadła, widać było dno, kolejną mikro-tamę i dno koryta rzeki. |Wyglądało to dziwnie.
Tamy nie podziwiałem zbyt długo, gdyż przy moim lęku wysokości nogi zaczynały mi się się robić co raz bardziej miękkie....
Ponieważ ta tama była naszym głównym celem wyprawy ( liczyliśmy na pokaz siły natury czyli opróżnianie zbiornika) rozpoczęliśmy powrót do domu do Viany.
Jako że czas nas nie gonił przejechaliśmy przez park narodowy Geres. I kiedy tak sobie jechaliśmy przez ten park przypomniałem sobie dlaczego Tania mówiła, że Szkocja przypomina jej Portugalię.
WIDOKI PRAWIE IDENTYCZNE!!! Strome góry, łagodnie zaokrąglone na szczycie, nie tak ostre jak tatry, porośnięte zieleniną a w dole rzeka, jezioro.... brakowało tylko owiec i "cattle grid" ( niestety nie znam polskiej nazwy- są to takie metalowe pręty w poprzek drogi, ułożone na jezdni które uniemożliwiają krowom przechodzenie)

I tak się zacząłem zastanawiać, dlaczego takie miejsce nie jest znane szerzej w świecie.... Tysiące turystów jedzie do Szkocji, zachwyca się górami i widokami... a takie miejsce nie jest znane szerzej... Tak między Bogiem a prawdą to gdyby nie Nelson, to tez bym tutaj nie trafił!
Zachwycony widokami kontynuowaliśmy jazdę w stronę Viany...
i znów były zakręty..
więcej zakrętów....
i jeszcze więcej zakrętów....
obrzydliwa ilość zakrętów......
i dotarliśmy do miejsca które mnie po prostu wbiło w ziemię...

Odnalazłem tutaj, w Portugalii, 3300km od domu, od Polski miejsce które zawsze było/jest dla mnie miejscem szczególnym, magicznym.
Odnalazłem swoje mini- Mazury.
Śpiew ptaków, żaby... rzeka która tak na prawdę bardziej przypomina jezioro. W koło las i łąka z tatarakiem.. Po prostu zaniemówiłem...
Zacumowane łodzie rybackie, delikatny chlupot wody o brzeg...
nawet komar mnie ugryzł!
A to wszystko nie dalej niż 20 minut jazdy od mojego nowego domu....

Boa Noite!

sobota, 17 kwietnia 2010

Jardim


Uwielbiam te Portugalskie ogrody, gdzie co rano budzi mnie inny zapach kwiatów....

A podobno najlepsze jeszcze przede mną bo w maju kwitną pomarańcze:)

ate amanha!